A kto <oprócz Ciebie> robi 700 (lub mniej) km miesięcznie i dba o to, żeby auto nie było zamulone? Nikt. Wyjątkiem są młode łby, które jeżdżą 300m do sklepu po piwo, ale oni katują auto w drugą stronę - do odcinki, na zimnym silniku. Też źle.
Kiedyś, jak dorabiałem w warsztacie - przyjechał starszy pan Astrą III 1.7 CDTI bo mu nie chce przyśpiszać i pali jak smok. Na pytanie czy daje jej trochę po obrotach czasem odparł, że "oczywiście, że nie, bo to przecież diesel". Pan poszedł, a z chłopakami skoczyliśmy 'na przejażdżkę'
Po daniu jej w palnik do odcinki - trzy razy było słychać huk jakby silnik wypadł na asfalt, a z rury szedł dym czarny jak ze spalarni opon (zapaliła się sadza najpierw w katalizatorze, a potem w rurze wydechowej). Po pół godziny takiej zabawy - auto chodziło jak nowe i przestały falować obroty. Skasowaliśmy pana jak za wymianę całego wydechu z katem włącznie i pojechał z informacją, że ma pocisnąć mocniej auto, a nie zmieniać bieg przy 2k rpm
Cały widz polega na tym, że "jeździć to trza umić".
Z ciekawostek - mój dziadek ma daewoo leganzę 2.0 z 1998 roku. 174 tys przebiegu. W zimę w ogóle nie jeździ, dzięki czemu rdzy nie ma. Ale właśnie poszło 6 tysi w naprawy takie jak: sparciałe tuleje wahaczy, sanek, belki tylnej, cieknący (nieszczelny) magiel, drążki kierownicze i końcówki, pompa wspomagania (bo założeniu nowego magla - uszczelnienia w pompie nie wytrzymały i puściły), poduszki amorów i tysiąc innych części. Ogólnie - do wymiany poszło wszystko, co gumowe, bo było sparciałe. I co z tego, że auto nie jest zamulone, jak się rozpada, bo więcej stoi, niż jeździ?